Arctic Monkeys „AM”

Arctic Monkeys jest ostatnio w polskich mediach bardzo chwalone. Jako że Małpki są zespołem o ugruntowanej pozycji, to recenzje ich najnowszego albumu, nazwanego po prostu „AM”, opublikowały nie tylko czasopisma i portale branżowe – można było o płycie poczytać również w działach kulturalnych ogólnopolskich gazet i tygodników opinii. Dodam, że w przeważającej większości recenzje owe były pozytywne lub wręcz entuzjastyczne. Chyba żaden zespół rockowy nie miał w Polsce ostatnimi czasy tak dobrej prasy, jak Anglicy (no, może ostatni album Queens Of The Stone Age został odebrany podobnie, ale z pewnością nie na tym poziomie entuzjazmu graniczącego z histerią).

Naturalnie większość pozytywów, na które zwracali uwagę recenzenci muzyczni, pokrywa się z tym, co sam myślę o najnowszym dziele zespołu. To naprawdę dobra płyta. Jednak na odtrucie od wszechobecnej medialnej wazeliny powiem, że wbrew temu, co można przeczytać tu i ówdzie, „AM” nie jest najlepszym krążkiem Turnera i spółki. Ich najlepszym albumem był debiut i nie piszę tego na zasadzie upartego nie dopuszczania do siebie myśli o nieuchronnym rozwoju zespołu (klasyczny i najlepszy przykład takiego myślenia: „Metallica skończyła się na ‚Kill’em All'”). Tak po prostu jest. Debiut był szaloną post-punkowo – rockową jazdą, świeżą, melodyjną i szalenie wkręcającą. Im dalej w las, tym słabiej, co nie znaczy, że kolejne płyty były złe, wręcz przeciwnie, ale debiutowi nie dorównywały.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *